Czerwcowe dni i szkoła
Uwielbiam czerwiec. Ciepłe dni i ciepłe wieczory. Na stole miski pełne truskawek i czereśni. Balkon, który z każdą godziną coraz bardziej zielenieje. Na nogach klapki, których postaram się nie zdjąć do jesieni. Paznokcie pomalowane na turkusowo. Albo na żółto. Albo na różowo. Długie spódnice furkoczące wokół nóg. Dzieciaki biegające między domem a podwórkiem. Zapowiedź wakacyjnych podróży.
A w tym roku, zaskakująco dla mnie samej, nowy element - przetwory z czarnego bzu. Nie jestem kuchenną boginią, ale tym razem poczułam zew. Zew wekowania ;-) Powstały więc dżemy truskawkowo-bzowe (przepyszne!) według przepisu cudownie inspirującej Beaty Lipov i syrop bzowy od niezawodnej Agnieszki Maciąg. Ten syrop plus lipa, narwana podczas wakacji w Domu na Łąkach , to nasze podstawowe profilaktyczne "leki" w okresie jesienno-zimowym.
Czerwiec to też koniec szkoły.
Za nami czwarta klasa. Zaskakująco spokojna. Nie przyszło zapowiadane tornado. Tak, było więcej spraw organizacyjnych i nauki. Tak, było kilka konfliktów w szkole. Tak, było dopasowywanie się do nowego etapu życia. Ale nie było to nic nadzwyczajnego i strasznego.
Kiedy Antoś był malutki przeczytałam książkę terapeutki Barbary Jakubowskiej "Jak mądrze kochać dzieci." Zapamiętałam z niej jedno - nie to, jak opiekować się maluchem czy 2-latkiem, ale to, że nauka w szkole to odpowiedzialność dziecka. Nie rodzica. Jego stopnie, prace domowe, zaangażowanie - to jego sprawa. Nie moja. Ja już nachodziłam się do szkoły ;-) Ten pogląd wydał mi się wtedy pociągający i rewolucyjny. Ale mocno wątpiłam, czy możliwy do wykonania. Jak to nie kontrolować? Odpuścić? Nie sprawdzać? A jak sobie nie będzie radzić? Przecież to moja matczyna powinność, żeby sobie radziło. Jesper Juul mówi to samo: natychmiast wycofać się z odpowiedzialności za naukę dziecka. Tak, natychmiast. Szczególnie my, matki powinniśmy przestać się tym przejmować. Nasze dziecko nie jest naszą "wizytówką" i to, jak radzi sobie w szkole nie jest miernikiem naszego rodzicielstwa. Kiedy to zrobimy od razu poprawi się atmosfera w domu, a my zyskamy mnóstwo czasu i energii. I przestrzeni na bliski kontakt z dzieckiem. "Do tego potrzebne jest jednak zaufanie rodziców do dzieci, którego, niestety, często brakuje. Ale nad tym rodzice muszą popracować już sami." A zaufanie do dziecka w sprawie szkoły (i każdej innej) buduje w nim wewnętrzną odpowiedzialność i daje poczucie wpływu na swoje życie. Od najmłodszych lat.
Staramy się taką postawę wprowadzać w życie od początku szkoły Antka. Oczywiście przez pierwszy rok uczyliśmy go, jak pracować w zupełnie nowym dla niego systemie czy odrabiać (nieliczne) prace domowe. Pokazywaliśmy, że systematyczność działa cuda. Nigdy jednak nie robiliśmy nic za niego. Żadnych wypaśnych prac plastycznych czy barokowych wypracowań. Żadnej dodatkowej linijki, żeby literki były bardziej okrągłe. Żadnego nadmiarowego zaangażowania.
I z każdym rokiem coraz bardziej się wycofywaliśmy. W tej chwili nie mamy żadnej kontroli nad procesem uczenia się Antka. Nie odrabiamy wspólnie prac domowych, nie uczymy się z nim, nie angażujemy się w poprawianie stopni. Nie gonimy do lekcji, nie pilnujemy terminów sprawdzianów, nie przymuszamy do czytania lektur. Czasem namawiamy do posłuchania audiobooka, jak lektury czytać się nie da ;-) Podkreślamy, że naprawdę uczy się dla siebie. W naszym domu nie ma nagród ani kar (np: w postaci naszego niezadowolenia) za naukę.
Kiedy Antek nas poprosi oczywiście przepytujemy go z zadanego materiału czy poprawiamy wypracowanie. Ale tylko wtedy. Kiedy mówi: "nie, dziękuję, nie potrzebuję waszej pomocy", nie każemy przynieść zeszytów. I kiedy dostaje gorszą ocenę czy uwagę, bo czegoś tam nie przyniósł lub zapomniał odrobić, staramy się zamknąć buzię na kłódkę.
Staramy się też zbyt entuzjastycznie go nie chwalić za dobre osiągnięcia, żeby nie był uzależniony od naszych pochwał. Doceniamy raczej jego wysiłek, niż wynik w postaci piątki. Staramy się z równą pogodą odnosić do jego sukcesów, jak i porażek.
Przyjmujemy też ze spokojem, kiedy wypisuje się z dodatkowych kółek w szkole (ach! a to przyrodnicze było takie ciekawe! och! a szkolny teatrzyk tak by go rozwinął! uch! a plastyczne to by mu się przydało!) Kiedyś, kiedy za bardzo się zagalopowałam w namawianiu go na coś, popatrzył na mnie trzeźwo i powiedział: "to może sama się tam zapisz, mamo." :-)
I miał całkowitą rację. Moje ambicje przysłoniły mi jego prawdziwe potrzeby. Juul pisze jasno: "Rodzice powinni postawić sobie zasadnicze pytanie: co robię rzeczywiście dla mojego dziecka, a co dla swojego image'u albo dla wyobrażenia, jakie mam o sobie? Większość rodziców, których znam, w osiemdziesięciu procentach działa we własnym interesie, a tylko w dwudziestu w interesie dziecka. Nie chcę tego potępiać, ale byłoby lepiej, gdyby te proporcje były bardziej wyrównane."
Nieustannie pracuję (nad sobą, nad sobą!), żeby proporcje były bardziej wyrównane.
I tak minęła nam czwarta klasa. Neutralnie. Z nauką, która nie generuje napięcia i stresu. I nikt się nie denerwuje, kiedy zbliża się wywiadówka ;-)
Zostawiam Was też z pewnym pomysłem Juula. Oto on: "Chciałbym zaproponować wszystkim rodzicom, żeby dwa razy do roku - przed feriami zimowymi i wakacjami - urządzili w domu świąteczny obiad, w czasie którego powiedzą dzieciom coś takiego: "Z całego serca dziękujemy ci za to, że chodzisz do szkoły. Mamy nadzieję, że czegoś się w niej nauczyłeś i że sprawiło ci to frajdę. Wiemy, że nie każdy dzień był radosny, i dlatego dziękujemy ci za to, że z nami współdziałałeś. Dziękujemy ci za twój wkład i pracę, jaką wykonujesz w szkole."
Dziękujmy więc naszym dzieciom za ich szkolny wysiłek, bez względu na to, jak wyglądają ich świadectwa. Wspierajmy je, doceniajmy i bądźmy lojalni wobec nich. A nie wobec szkoły.
I cieszmy się nadchodzącymi wakacjami :-)
Jeżeli macie jakieś pytania, wątpliwości, jak to u nas wygląda w praktyce, pytajcie śmiało!
Podzielcie się też Waszym doświadczeniem.
Barbara Jakubowska, "Jak mądrze kochać dzieci", wydawnictwo WAB
Jesper Juul, "Kryzys szkoły", wydawnictwo MIND, cytaty w poście ze stron: 23-25 i 50