Dziennik codzienności
Gdybym miała odwagę, to prowadziłabym tu dziennik codzienności. O taki, jak ten (klik).
Pisałabym o dniach, które następują po sobie. Jeden po drugim. Poniedziałek, wtorek, środa, czwartek, piątek, sobota, niedziela. I znowu. Pisałabym o każdym z tych dni. Składała panoramę. Plotła kilim.
Tik, tak, tik, tak. Rano, wieczór, we dnie, w nocy... Płyną, biegną, toczą się.
Mijają.
Pisałabym o porach roku, drzewach za oknem, o tym, co na talerzu, w książce i w głowie.
I w sercu też. O tym, kogo kocham, a kogo nie. Co mnie boli, a co mnie zachwyca. Na bieżąco. Teraz, dziś. A nie tak ogólnie i po przemyśleniach.
O takim piątku na przykład, jak dzisiejszy.
Że rano zaspana robiłam dzieciom kanapki do szkoły. Orkiszowy chleb i dobry ser. Ciastka owsiane. Jeszcze tylko słonecznik sikorkom, kolejna kawa, jaglanka dla wszystkich, spakowane śniadaniówki, plecaki i w drogę. W aucie śmiechy chichy i Martyna Jakubowicz z Joni Mitchell w tle. Kiedy jakaś płyta podoba mi się bardzo, bardzo, bardzo, to słucham jej w kółko. Przez wiele tygodni. Kiedyś marzyłam nawet o płytach z jedną ulubioną piosenką nagraną kilkanaście razy pod rząd.
W szkole Zosia ma dziś warsztaty ze zdrowego gotowania, a ja mam dostarczyć do klasy produkty. Umyte warzywa jadą ze mną, został do kupienia tylko chleb. Panie od warsztatów piszą: prosimy, żeby chleb był dobrej jakości, bez chemii i polepszaczy. Jak miło. W piekarni biorę cały bochen żytniego z siemieniem lnianym. Jest jeszcze ciepły. Okrągły, posypany mąką. Zapach ciągnie się za mną, jak najlepsze perfumy.
Pod szkołą dosiada się do mnie R. i razem jedziemy na kawę do A. Jesteśmy sąsiadami. Mieszkamy w obrębię kilku uliczek. Pomagamy sobie, jak trzeba. Przy wielkim drewnianym stole gadamy o tym, co w kraju i w naszych życiach. Dobrze się gada z myślącymi ludźmi. Bardzo dobrze.
Potem do domu - praca, praca, praca, aż nagle czuję impuls i wiem, że natychmiast muszę zrobić zdjęcia. Stołek wędruje pod ścianę, chwila stylizacji i mam. Mistrzowie holenderscy uśmiechają się pod nosem. Robię zdjęcia, które wiem, jak mają wyglądać. To miłe uczucie. Ręka, oko, aparat, światło, komputer - wszystko jest spójną częścią mojej wizji.
Po godzinie podnoszę wzrok znad ekranu i nie widzę ani jednego drzewa za oknem. Aksamitna ciemność listopada. Granatowo-czarna. Lubię ją. Wbrew pozorom lubię ją. Zrywam się szybko, bo trzeba jechać po Zosię. Antek poszedł na trening, wymieniliśmy się tylko smsami.
Koniec pracy i własnych poszukiwań twórczych. Włączam tryb "mama". Zgarniam gazety ze stołu, wszystkim robię herbatę z miodem. Wstawiam indyka do pieca. Jak wróci M. siądziemy razem do kolacji.
Lampa nad stołem, pranie do złożenia, rozgardiasz po kątach. M. dzwoni i mówi, że może odwiedzi nas w weekend przyjaciółka z Krakowa. Pójdziemy na demonstrację i do Zachęty. Nie widziałam jeszcze wystawy o ludowości. No i na "Wreszcie we własnym domu." Układam w głowie plany i zakupy. Zapalam świece.
Na wieczór odłączam się od sieci. Zanurzam się w byciu. Mija kolejny dzień.
Taki piątek.
18 listopada 2016 roku.
Więc tak bym pisała, gdybym miała odwagę. Ale nie mam. No i w mojej codzienności występują osoby, które niekoniecznie chcą być opisywane (jak mój nastoletni syn).
Więc tylko okruszki mogę wrzucać. Raz na jakiś czas. A resztę do notesów.
Ale tylko to wydaje mi się warte pamiętania.
Dobrego weekendu dla Was, Moi Mili!
Rozumiem. Też czasem zastanawiam się czy mogłabym tak dzień po dniu ale nie mogłabym. Z różnych względów, o niektórych piszesz. Piękna ta dynia z gruszką.
OdpowiedzUsuńJa bym chciała, ale chyba właśnie nie mogę. Za dużo nitek, ścieżek, współzależności na których mi zależy.
UsuńTwoja codzienność wydaje mi się taka spokojna i pełna... Sama nie wiem, jak to ująć. Zdjęcia są przepiękne!
OdpowiedzUsuńDziękuję. Bardzo chcę, żeby właśnie taka była, jak piszesz :)
UsuńLepiej bym tego nie ujęła Joanno! Dziękuję ci za ten post!!! Ćwiczę sobie moją uważność każdego dnia, czasem opisuję, puszczam do ludzi, ale... często kołacze się w głowie cenzor, by jednak nie wywalać tak wszystkiego, bo to takie moje, osobiste, intymne... i też odwagi mi brak... i moi bliscy przy mnie, niekoniecznie by chcieli, bym nagle odważnie opisywała również ich, jako nierozerwalnie ze mną związanych....
OdpowiedzUsuńa może ta selekcja jednak potrzebna jest - do zachowania wielu rzeczy dla siebie samych...
a sztuką największą jest jednak pokazać wiele, właśnie w skrawkach, fragmentach...
może to cały urok opisywania codzienności!
pozdrawiam ciepło
Dorka
p.s. zdjęcia - fantastyczne i aż czuję się Twoją wenę twórczą!
Dorko, jak zwykle bardzo Ci dziękuję za Twój głos.
UsuńWspaniale się czyta Pani dziennik.Bije od Pani szczęście i harmonia.
OdpowiedzUsuń😊😘
Usuń